Ostateczna granica
Podobnie jak w „Kontakcie” są tu podróże międzygwiezdne, odkrywanie nieznanego, i wielkich pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Czy pojawił się na horyzoncie następca „Odysei” Kubricka Czy tylko obraz udający filozoficzne dzieło ?
Pamiętacie ze szkoły paradoks bliźniąt? Jest dwóch braci. Jeden jest astronautą i udaje się w podróż kosmiczną. Kiedy wraca, bliźniak na ziemi będzie starszy od swojego brata-kosmonauty. Paradoks bliźniąt zwany także paradoksem zegarów to bardzo znany eksperyment myślowy traktujący o teorii względności. Dla najnowszego filmu Nolana jest to część osi fabularnej. Jest to bardzo ładne emocjonalne tło dla opowiadanej historii. Jednak nie jest to element najważniejszy w filmie.
Z
początku znajdujemy się na Ziemi. Zdewastowanej, targanej zmianami
klimatycznymi, pogrążonej w kryzysie. Wojsko dawno przestało
istnieć, podobnie jak NASA i wiele innych podobnych organizacji. Z
tego zgiełku wyłania się bohater, inżynier i genialny pilot
Cooper (Matthew McConaughey) obecnie żyjący skromnie, hodujący
kukurydzę. To jeden z ostatnich wymierających gatunków roślin
które człowiek może jeść. Od razu po ekspozycji Cooper dostaje
propozycję nie do odrzucenia. Jest ostatnią nadzieją na uratowanie
ludzkości, a rozwiązanie znajdzie po drugiej stronie wszechświata.
Tak więc Cooper i trzech innych astronautów wykorzystuje tunel
czasoprzestrzenny i pokonują ostateczną granicę.
Czy
faktycznie jest to, parafrazując słowa z czołówki „Star Treka”,
wędrówka statku kosmicznego, lecącego
z misją odkrywania nowych, nieznanych światów, poszukiwania życia
i cywilizacji; śmiałego podążania tam, gdzie jeszcze nikt
wcześniej nie dotarł? Częściowo tak.
Mamy do czynienia z nowymi nieznanymi światami, zagięciem
czasoprzestrzeni, dylatacją czasu, czy próbami znalezienia
odpowiedzi na wielkie pytania. Jednak tematy te zostały poruszone
delikatnie. Zaś wielkie pytania wcale nie niosą za sobą
głębokiego, filozoficznego przesłania. Na całe szczęście nie
uświadczymy też ciężkiego patosu, ani moralizatorskiego morału.
Po
obejrzeniu zwiastunów obawiałem się, że Nolan będzie chciał
stworzyć drugą „Odyseję kosmiczną”. Reżyser poszedł w innym
kierunku, jednak widoczne są pewne inspiracje - podróż do czarnej
dziury, czy wizualna strona przeprawy na krańce wszechświata
sprawią wrażenie dziwnie znajomych. Podobnie jest z muzyką. Zimmer
wydaje się czerpać inspiracje ze „Wschodu Słońca” Strausa,
który głęboko wszedł do popkultury właśnie dzięki „2001:
Odyseii kosmicznej”. Słyszymy tam dudniące i wibrujące dźwięki,
które wprawiają widza w jeszcze głębsze osamotnienie. Miałem
wrażenie, że przez cały film muzyka była czymś pomiędzy melodią
z „Odysei...” a rewelacyjnym dziełem Philipa Glassa z
„Koyaanisqatsi”. To co słychać w tle dobrze pasuje do obrazu a
ten z kolei potrafi zaprzeć dech w piersi.
W przypadku obrazu mamy faktycznie do czynienia z dziełem. W pełnym
tego słowa znaczeniu. W każdym calu widać ogrom pracy jaki został
włożony w stworzenie najdrobniejszych szczegółów. Jeśli mogę
pokusić się o porównanie, to „Grawitacja” wypada przy widowisku Nolana wyjątkowo mizernie. Zarówno pod względem efektów specjalnych, jak
i fabularnie. W „Interstellar”ukazanie przestrzeni kosmicznej
wyszło chyba najlepiej ze wszystkich filmów s-f jakie powstały. Klaustrofobiczne piękno kosmosu powoduje,
że widz czuje się niezwykle osamotniony, mały i zupełnie
bezradny. Ilekroć pojawia się to uczucie, zostaje szybko
przełamane. Wszystko
jest zrównoważone emocjonalnie. Reżyser doskonale wie, kiedy
rozbawić widza, a kiedy wzruszyć; kiedy trzeba się bać razem z
bohaterami i odetchnąć z ulgą, gdy zagrożenie minie. Mimo tych
wszystkich emocji jakie można poczuć oglądając film aktorzy nie
zagrali. Inaczej, zagrali drętwo, bez wyrazu. Fakt McConaughey
pokazał klasę, mogę powiedzieć, że poczułemsympatie do jego bohatera,
jednak wciąż czegoś brakowało. A pozostali astronauci? Jacyś
tam byli, ale bardziej zapamiętałem zabawnego, sypiącego dowcipami
robota wojskowego niż postać Anne
Hathaway. Szkoda, że nie został rozwinięty wątek relacji między
Cooperem a jego córką(i problematyka filmowej „dylatacji
czasu”). Owszem jest konflikt oklepany bo oklepany, ale sprzedany w
nowym, ładnym opakowaniu. Można było przecież rozbudować. W
końcu nie wiadomo co czeka zarówno ojca jak i córkę. Szkoda, są
to zaledwie epizody, teoretycznie ważne, ale w praktyce schodzące
na dalszy plan.
W
filmie jest kilka nieścisłości, ale pomimo tego efekt końcowy
jest dobry. Nie mamy do czynienia z arcydziełem, ale film zdecydowanie jest warty uwagi. To ciekawa opowieść o pogrążającej małego i
bezbronnego człowieka przestrzeni kosmicznej, złej i niegościnnej.
A jednak, hipnotyzująco pięknej. Chociaż w „Interstellar” nie
znajdziemy laserów, bitew kosmicznych, zbuntowanych robotów i
wrogich obcych cywilizacji, (jak w „Strażnikach Galaktyki na
przykład) to opowieść, połączona z niezwykłym obrazem i muzyką, wciska widza w fotel. I
w całej tej emocjonalnej kumulacji, która potrafi sięgnąć
zenitu, jest to film bardzo lekki i przyjemny w odbiorze. Bez
ciężkich treści, nad którymi człowiek się zastanawia, i z
powodu których popada w depresję. Nie zdziwię się, jeśli to
będzie obraz wielokrotnie cytowany w przyszłości. Kto wie, czy z
czasem nie zostanie nazwany przez znawców kina klasykiem, w dodatku
takim, do którego się chętnie wraca.
Moja
ocena: zasłużone 7/10
„Interstellar” reżyseria: Cristopher Nolan. Występują: Matthew McConaughey, Anne Hathaway Michael Caine zdjęcia: Hoyte Van Hoytema Muzyka Hans Zimmer
Recenzował Łukasz Dobromir Daczewski AKA Loki :)
ps. Dziękuję osobom bez których napisanie tej recenzji było by prawdziwym polonistycznym piekłem.
Właśnie się ciągle zastanawiam czy iść na to do kina, ale coś czuję, że się nie zawiodę :D Z pewnością wyciągnę mojego Wilkeła i pójdziemy ^^
ReplyDeleteNaprawdę warto się wybrać. :)
Delete